Pamiętniki z beczki wina – Francja i winobranie

Winobranie i winogrona, których zbieranie śni się nawet po nocach.

Moja przygoda pełna nieszczęść, drobnych oszustw i… wspaniałych ludzi.

1odenas-winobranie-moimi-oczami-francja-blog

Jeżeli ktoś interesował się pracą we Francji, zapewne spotkał się z notkami o niesamowitym, przeszywającym i niczym nie stłumionym bólu pleców, jaki towarzyszy zbieraniu. Czy to prawda? Jak najbardziej. Czy jakiekolwiek lekarstwa działają? Absolutnie nie. Ale może zacznijmy od początku i opowiem moją historię…

Sierpień. Po trzech miesiącach pracy jako reprezentantka pewnej marki i uśmiechania się do klientów, postanowiłam wyruszyć po lepszy zarobek gdzieś za granicę. Wujek wielokrotnie opowiadał mi właśnie o winobraniu, dlatego to na nim zawiesiłam swoją uwagę. Biuro znajdowało się w moim mieście, więc wydało mi się to szczególnie dogodną opcją. Przekonałam znajomą, która to potem przekonała swojego przyjaciela i nasze winogronowe trio było gotowe w drogę. Zapasy słoików z jedzeniem zakupione. Ubrania do poniszczenia, kalosze, apteczka również. Umowy podpisane. Termin wyjazdu wyznaczony. Ktoś miał się jeszcze z nami skontaktować w sprawie przejazdu.
Tak oto mijały dni… Tydzień do opuszczenia kraju… Sześć dni…. Pięć dni… A od biura ani widu, ani słuchu. Postanowiłam więc wziąć sprawy w swoje ręce i zadzwonić sama.

„To szefujący grupie nie zadzwonił?”

Nie. Nie dzwonił i kontaktu z nim nie było jeszcze przez kolejny dzień, kiedy to dowiedzieliśmy się, że ze względu na zepsutego busa, następują migracje w grupach, a nasza trójka, żeby w ogóle pojechać, musi się rozdzielić. (Teraz chciałabym, żebyś Ty, czytelniku, zaczął liczyć ile razy zostałam… „wystawiona”?)
A więc znajoma i jej przyjaciel trafili do jednej. Ja do drugiej. Jeszcze nigdy nie byłam w innym kraju samotnie. Jako dziewiętnastoletnia dziewczyna, świeżo po maturach, potrzebowałam jednak pieniędzy, żeby jakoś się utrzymać na studiach. Decyzja była trudna. Ryzyko spore, ale ostatecznie POJECHAŁAM.

W sobotę, tego samego tygodnia, wsiadłam do przydzielonego mi samochodu z trójką nieznanych mi, ale młodych ludzi (Ich wiek mnie trochę pocieszał, dlatego o nim wspominam). W środku nie było zbyt dużo miejsca. Na tylnym siedzeniu siedziały walizki i chłopak, który nie krępował się zajmować 3/4 dostępnego miejsca. Było niewygodnie , a kierowca słuchał muzyki zdecydowanie za głośno. Po wielu godzinach męki, byliśmy prawie na miejscu. Potem tylko telefon do szefa grupy, w którym miejscu powinniśmy się zatrzymać i informacja, że… To nie moja grupa. Miałam z nimi tylko dotrzeć do Francji i tyle. Pracować będę z inną…. Częściowe załamanie. Zdążyłam poznać tych ludzi!

Na miejscu oczywiście skończyłam z rolą tłumacza. Bezproblemowa znajomość angielskiego i podstawy francuskiego robiły swoje. Nie miało to jednak większego znaczenia, bo miałam „czekać”, aż ktoś przyjedzie i zabierze mnie do mojego zakwaterowania. Jak się okazało, czekały i dwie inne osoby. Przesympatyczna para, z którą błyskawicznie się dogadałam i opowiedziałam o tych śmiesznych doświadczeniach z wcześniej. Stwierdzili, że jestem odważna i zaproponowali mi wsparcie (dobrze zbierać z kimś, czy też dostać jeden pokój). Po prawie dwóch godzinach, zjawił się i nasz wybawiciel. Obserwując, przez szybę samochodu, bajeczne krajobrazy Francji, korzystaliśmy z okazji i zadawaliśmy pytania. Nasza grupa była najbardziej liczna i została zatrudniona przez Château de la Chaize w Odenas. Na tyle liczna, że dostaliśmy dwa, albo trzy różne miejsca zakwaterowania. Byłam oczywiście w osobnym i po raz kolejny zostałam sama. Na dodatek pokoje były już pozajmowane i pozostał mi jeden…

psychiatryk-francja-winobranie-moimi-oczami-blog

Zimny, pełen dziwnych, szpitalnych łóżek. Przypominał trochę pomieszczenie w opuszczonym psychiatryku. Chyba nie mogło być już bardziej samotnie. Poświęcając jeszcze trochę uwagi warunkom, w jakich miałam zamieszkać, nie sposób nie wspomnieć i o kuchni, w której na szafkach i podłodze walały się mysie, czy też szczurze bobki, toaletach na zewnątrz w postaci boksów z dziurą w ziemi i spłuczką (żeby jej użyć, trzeba było wykonać manewr wyskakiwania i pociągania za nią jednocześnie, bo inaczej kończyło się z morymi butami) oraz prysznicach, w których ciepłej wody starczyło na około pięć osób. Potem trzeba było czekać wieczność, klejąc się od soku, aż takowa wróci.
Nie dziwnym więc było, że rzuciłam swoje rzeczy w korytarzu, usiadłam na rozpadającym się krześle w kuchni i zaczęłam rozmyślać nad tym, co dalej. Starsi współpracownicy dopytywali, czy przyjechałam tam sama i dlaczego. Byli jednocześnie zaniepokojeni, jak i pod wrażeniem „mojej odwagi”. Znowu ta odwaga… Wdałam się w dyskusję i z kilkoma osobami w wieku studenckim, którzy zajmowali pokoje, a raczej klitki na pierwszym piętrze. Żartobliwie padło hasło „Zawsze możesz spać u góry z Wikingiem. Ma duże łóżko (tak mówiono na jednego chłopaka), a ja ochoczo przytaknęłam. Nie zrozumcie mnie źle, oboje mieliśmy śpiwory, więc wyglądaliśmy jak dwie gąsienice. Było to też sto razy lepsze niż samotny sen w tamtym przerażającym pokoju. Różne warunki, wymagają różnych środków. Zdążyłam też go dobrze prześwietlić. ENFP mają dar wyczuwania ludzi. Był w porządku.

dom-francja-winobranie-moimi-oczmi-blogI czy nie wyglądało to lepiej? Nasza klitka jest po lewej. Na hamaku spał Piotr. Wieczorem odbyło się spotkanie z mężczyzną nadzorującym grupą, który to dał nam dodatkowe umowy do podpisania oraz poinformował, że kilkoro mężczyzn musi zostać koszowymi i pracować na godziny, zamiast hektary. Cztery kobiety miały trafić na sortownię. Wiązało się to z ryzykiem. Jeśli zbiory pójdą szybko, godzinowi będą stratni… Nie było więc chętnych. Zostali wybrani na siłę. Tak więc ja, pisząca ten wpis, zostałam po raz kolejny porzucona i skazana na wygnanie.
Sortownia miała swoje plusy i minusy. Miałyśmy minimalnie lepsze warunki, bo każdego dnia o godzinie 9:30 Francuzi jedli coś w rodzaju śniadania. Dostawaliśmy świeżo upieczony chleb, sery, wino oraz czekoladę. W połowie dnia mieliśmy również około 30 minut przerwy. Zbierający mieli jedynie tą 30-minutową. Rzucano kamieniami, jako że mamy lepiej. Nie schylamy się ciągle i nie doświadczamy tyranii. Z pola wracały bowiem historie o paskudnym zachowaniu ze strony innych Polaków. Byli pospieszani, ograniczano ich przerwy na wodę… I to prażące słońce. Znajomi wracali do naszego zakwaterowania z krwotokami z nosa, gorączkami. Jedna dziewczyna prawie doświadczyła udaru! Została więc zamieniona z inną, z sortowni. Po powrocie słychać było tylko jęki z bólu i przemęczenia. Było naprawdę ciężko.
Dodam tylko, że to nie Francuzi byli tutaj problemem. Byli zdziwieni, że Polacy się nie zatrzymują i mają tak rzadko przerwy. To Polacy, szefujący, zrobili z tego obóz pracy.

borisgruy-winobranie-moimi-oczmi-blog-sortownia

Zdjęcie z instagrama @borisgruy (właściciela winiarni, francuskiego szefa) – jestem kapelutkiem po prawej

Z dziewczynami na sortowni dosyć szybko się zaprzyjaźniłyśmy. Dogadywałyśmy się też bardzo dobrze z francuskim szefem, który często nas odwiedzał. Atmosfera stała się luźna i przyjemna. Nasza czwórka śpiewała sobie czasami przy pracy i śmiała się ze starszych pań które radośnie nam klaskały i mówiąc po francusku, chwaliły nasze głosy. Czasami również same coś pośpiewały. Bariera językowa znikała, kiedy w grę wchodziła pozytywna energia! Uwielbiałam wszystkich tam pracujących. Od śmiesznego mężczyzny prowadzącego wózek widłowy i przerzucającego skrzynki, po przewspaniałą dziewczynę o imieniu Lou, która studiowała coś związanego ze środowiskiem, przez co trafiła do Chateau de la Chaize na praktyki. Dobrze mówiła po angielsku, dlatego sporo rozmawiałyśmy. Słowem, odnalazłyśmy się w tej nowej rzeczywistości. Do czasu…
Dwie z nas musiały zostać przeniesione. Winogrona były zbierane z ładniejszych rajek i cała czwórka nie była już tam potrzebna. Nikt dobrowolnie nie kwapił się  jednak do przejścia na pole po wszystkich tych historiach z nim związanych. Każdego dnia w końcu oglądałyśmy zbolałe twarze tych ludzi. Bałyśmy się. Chyba faktycznie można nazwać to strachem. Szef grupy wybrał sam. Chyba sam się domyślasz, na kogo padło… Oczywiście, że tak. Po raz kolejny na mnie.

winogrona-winobranie-francja-moimi-oczami-blog

Pole jednak okazało się nie być aż tak złe. Rzekomy Tyran numer 1, był dla mnie całkiem miły. Nie jestem pewna dlaczego, ale tak było. Dopytywał czasami, czy posmarowałam się kremem przeciwsłonecznym, albo też czy zjadłam śniadanie. Jestem z natury blada i szczupła, więc to pewnie dlatego. Pilnował też tego, jak się czuję, co było kolejnym zaskoczeniem. Zarówno ja, jak i Melania, która ze mną przeemigrowała z sortowni, wolałyśmy pozostać przy zbieraniu. Czas płynął tam szybciej, a zajęcie nie należało do tych ekstremalnie monotonnych. Plecy niemiłosiernie wręcz bolały, to prawda, ale wcześniej wcale nie było inaczej. Stałyśmy godzinami w tej samej pozycji nad maszyną, więc nasze kręgosłupy również wtedy się buntowały i wymagały leków.
Myślałyśmy, że zostaniemy tam na stałe, jednak na ostatnie kilka dni znowu zostałyśmy przeniesione wbrew własnej woli.

widok-moimi-oczmi-winobranie-blog

Widok z okna

Całe winobranie okraszone zostało niesprawiedliwością. Godzinowi zarobili o ponad tysiąc złotych mniej i żaden argument, że to wbrew ich woli zostali tam wrzuceni, nie działał. Biuro okazało się składać z paskudnych, niewrażliwych osób, które nie wahały się oszukiwać pracowników. Wobec tych poszkodowanych, sugerowali rozwiązanie „zostańcie dwa dni dłużej to nadgonicie„. Część ludzi, wybrała tą opcję, nawet tych sprawiedliwie potraktowanych. Ja nie miałam natomiast powrotu do domu. Ci, z którymi przyjechałam mieli wolniej pracującą grupę. Byłam w kropce. Pracować dalej? Zostać i czekać aż tamci skończą? Wszyscy, z którymi się zakolegowałam wyjeżdżali. Nie wiedziałam co robić. Panikowałam.
Czwórka studentów z górnego (mjego) piętra zasugerowała mi rozwiązanie.

„Jedziemy na kilka dni do Włoch i potem wracamy do Poznania. Przedyskutowaliśmy to i jeśli chcesz, możesz zabrać się z nami”

Miałam wątpliwości. Chciałam wrócić do domu. Nie miałam zbyt dużo pieniędzy (wypłaty mieliśmy otrzymać dopiero w Polsce). Ledwo ich poznałam…. Tyle argumentów przeciw. Byłam też na tyle zdołowana, że jakiekolwiek chęci do czegokolwiek już dawno mnie opuściły. Przez godzinę siedziałam na trawie, wpatrując się w przestrzeń, rozmyślając co powinnam zrobić.
Kilka godzin później byłam już w drodze do Włoch… 
Ale o tym może już w kolejnym wpisie. Do zobaczenia!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *